„Dom jest teraz tam, gdzie z prerii wyrastają w niebo granitowe ściany Gór Skalistych, blisko 8000 kilometrów stąd. Ale nie czuję się tu obco. Stoję wśród wiekowych drzew.

 

Złote litery układają się w znajomo brzmiące nazwisko. Imiona wydają się sztucznie formalne, może staroświeckie, prawdopodobnie dlatego, że prawie nigdy ich nie używałem. Dla mnie na zawsze pozostaną przecież Babcią i Dziadkiem. Płyta nagrobna jest lekko zakurzona. Leży na niej kilka liści. Stoi wypalony znicz. Znak, że ktoś jeszcze pamięta. Odwiedza. Wspomina.

Trudno uwierzyć, że te wszystkie klisze pamięci, które w tej chwili powracają, dotyczą tak odległej przeszłości. Wciąż wydaje mi się, że to wszystko wydarzyło się zaledwie kilka miesięcy, najwyżej lat wstecz…ale włosy przyprószone siwizną przypominają, że chwile, które przeminęły już nigdy nie wrócą.

Sprzątam grób i zapalam lampkę. Na znak, że pamiętam. Odwiedzam. Wspominam. Jakiś zabłąkany motyl usiadł mi na dłoni…wyrywając mnie na chwilę z rozmyślań.

W dzieciństwie zwyczajowo spędzałem w Supraślu tylko kilka tygodni w roku. W moich wspomnieniach jednak, ten czas zajmuje nieproporcjonalnie dużo przestrzeni. Chyba ma to związek z faktem, że większość upływającego mi w wielkim mieście życia, była w porównaniu z zielonym i spokojnym Supraślem, raczej szara i tak automatycznie powtarzalna. Szkoła, dom, szkoła, dom i tak w kółko. Dziesięć miesięcy w roku. Zawsze anonimowy. Zawsze spóźniony. Zawsze w pośpiechu.

Miasteczko otoczone lasami, otulone aksamitnymi łąkami i meandrującą rzeką, oferowało chorowitemu i wrażliwemu chłopakowi, wychowanemu na jednym z tysiąca polskich blokowisk odskocznię od tej, miejskiej codzienności. Nowe smaki i zapachy. Bliskość natury, tak przygnębiająco nieobecnej wśród betonowych wieżowców.

Ludzie mówili tu z charakterystycznym zaśpiewem. Pozdrawiali się serdecznie na ulicy. Oddychali czystym powietrzem. Mieszkali w drewnianych domach. Czas płynął jakby ciut wolniej niż w mieście. Zawsze wracałem tu z radością, w oczekiwaniu na odkrycie czegoś magicznego.

Supraśl bowiem, prawie zawsze okazywał się miasteczkiem nadzwyczajnie wielowymiarowym. Ukrywającym jednak swoje sekrety przed oczami ludzi, którzy nie byli skłonni poświęcić mu zbyt wiele czasu.

Łąki pachniały tu zawsze mocniej. Trawą i polnymi kwiatami. Las eksplodował przed oczami feerią barw. Atakował nozdrza silną wonią żywicy i igliwia. Ulice zachęcały do spacerów domowymi obiadami szykowanymi przy otwartych na oścież oknach oraz kwitnącymi lipami, w koronach których uwijały się pracowicie pszczoły.

Ktoś mógłby pomyśleć: „nic nadzwyczajnego”. Ten ktoś byłby jednak w błędzie…”

 

Fot. Grób rodzinny Dziadków na cmentarzu w Supraślu.
Fot. główna: Autor Adam Banach współcześnie.
Tekst: Adam Banach, „Kładka na Uciekaju”

 

Przeczytaj także kolejną część wspomnień:  Kładka na Uciekaju. Okno na Świat