Aż wreszcie znalazłam coś swojego – moją osobistą ławeczkę przy bulwarach! Stoi dumnie do dziś, może służy teraz innym, będącym w podobnej do mnie sytuacji. Na tej właśnie ławeczce zasiadałam codziennie, zazwyczaj wieczorową porą, zatykałam uszy słuchawkami, słuchałam muzyki i patrzyłam na niekończący się krajobraz Puszczy Knyszyńskiej. Czasem nawet popłakiwałam sobie. Nigdzie nie czułam się tak dobrze, jak tam.” – mówi Kasia Wolak, która od 3 lat mieszka w Supraślu. Przyjechała tu z końca Polski na zaproszenie Teatru Wierszalin. 

Kasię poznałam na zajęciach jogi, na które uczęszczałyśmy wspólnie w Pałacu Buchholtzów. Od początku nawiązała się między nami szczególna więź. Jest bezpośrednią dziewczyną, która niezwykle szybko nawiązuje relacje z innymi. Połączyło nas wiele pasji, a szczególnie jedna – Supraśl. Postanowiłam przedstawić Kasię w kontekście tego miasteczka. Czy widzieliście ją na scenie? Jeśli nie, to koniecznie udajcie się do Wierszalina! Gra aż w 7 spektaklach tego teatru. Ostatnio można było podziwiać ją w głównej roli w sztuce „Ofiara Wilgefortis”.

 

Czym jest dla Ciebie Supraśl? 

Katarzyna Wolak: Supraśl kojarzy mi się z przytulnym schronem przed hałaśliwym i przeludnionym miastem, które od pewnego czasu zaczęło mnie trochę irytować. Mieszkam tu od 3 lat. Wcześniej stacjonowałam w Krakowie, Warszawie i Wrocławiu – z tymi miejscami planowałam związać swoją przyszłość, więc decyzja o zamieszkaniu na prowincji była dość dużą i niespodziewaną zmianą. Mogę jednak śmiało przyznać, że doceniłam to miasteczko – jego naturę, faunę, florę, ciszę, spokój, kameralność, niepowtarzalny urok, zapach lasu i rzekę. Supraśl zauroczył mnie pod wieloma względami. Jedyne, do czego wciąż nie mogę się przyzwyczaić, to tutejsze surowe powietrze. Nawet jeśli zimą nie ma śniegu, jest mi po prostu zimno. Jestem raczej ciepłolubnym człowiekiem. Na szczęście lata są tu upalne.

Supraśl to także miejsce mojej pracy i twórczych myśli. To właśnie tutaj poznałam moją drugą połówkę! Oboje z Rafałem jesteśmy aktorami Teatru Wierszalin. Supraśl jest przede wszystkim miejscem realizowania mojej pasji, czyli pracy artystycznej, ale jest też dla mnie domem i ostoją. To miasteczko codziennie uczy mnie pokory. Tu naprawdę można poczuć w sposób namacalny, czym jest wolność, swoboda i ,,radość o poranku”. W Supraślu czas płynie o wiele wolniej.

Podróżujecie z teatrem po Polsce i świecie. Czy Wierszalin kojarzony jest z Supraślem, czy raczej jako niezależny od miejsca byt?

KW: Wierszalin kojarzony jest przez widzów z czymś odmiennym, ,,egzotycznym”, niekonwencjonalnym. Z czymś, co posiada własną i niepowtarzalną estetykę. Dlatego mamy tak wielu odbiorców z całej Polski, pomimo niezbyt dużej liczby miejsc na widowni. Wierszalin odbierany jest raczej jako byt niezależny, choć przecież jest teatrem jak najbardziej instytucjonalnym. Ogólnie ludzie reagują na nasze przedstawienia bardzo pozytywnie, są przejęci, poruszeni, czasem mówią otwarcie po obejrzeniu danej sztuki, że udało im się przeżyć tak bardzo wyczekiwane,,katharsis”.

Ludzie ochoczo zostają po spektaklach, aby porozmawiać z twórcami, podziękować, zadać pytania. O ile całemu zespołowi, artystycznemu i technicznemu, czas na to pozwala, prowadzimy nieraz długie dyskusje z odbiorcami, którzy reprezentują różne grupy wiekowe. Czasem gramy spektakl bezpośrednio dedykowany szkołom, są to zazwyczaj uczniowie liceum i klas młodszych, innym razem przedstawienie grane jest tylko dla widzów dorosłych. Myślę, że nasze sztuki są na tyle uniwersalne, że mogą trafić do każdego, bez względu na przedział wiekowy.

Często widzowie pytają nas o pracę nad spektaklem i ogólnie pracę w teatrze. Wtedy właśnie najczęściej pada pytanie o Supraśl – czy prowincja nas satysfakcjonuje? Czemu akurat TO właśnie miejsce? Okazuje się, że sporo widzów, z którymi konfrontujemy się podczas teatralnych objazdów, jest stałymi bywalcami naszej siedziby w Supraślu. Pojawia się też pytanie (przeważnie, kiedy gramy w mniejszych miejscowościach, które nie mają styczności z takim teatrem jak nasz), czy mamy swoje stałe miejsce tworzenia czy też jesteśmy ,,teatrem wędrownym”. Dawniej Wierszalin tak właśnie funkcjonował. W swoim założeniu miał docierać tam, gdzie go jeszcze nie było, ,,dobijać się” do każdego widza – choćby mysimi dziurami. Okazuje się, że stałe miejsce, w ciągłym procesie pracy nad nowymi spektaklami, jest dla Teatru zbawienne, a Supraśl sprzyja wenie twórczej artystów.

Prezentujemy też swoje przedstawienia za granicą, gdzie również jesteśmy odbierani bardzo emocjonalnie. Spektakle Piotra Tomaszuka, dyrektora Teatru, są niezwykle intrygujące, już choćby w samej swojej formie. Dzięki temu i zagraniczna widownia może spokojnie podążać za tym, co dzieje się na scenie, niekoniecznie wgłębiając się w skomplikowany język Mickiewicza – bo choć piękny, to trudny.

Masz swoje rytuały związane z Supraślem?

KW: Mam! Myślę, że w ogóle codzienne rytuały są bardzo ważne w naszym życiu, porządkują nas, przywracają równowagę, dają poczucie bezpieczeństwa – mnie przynajmniej bardzo pomogły w momencie, kiedy przyjechałam z daleka na Podlasie i próbowałam oswoić się z tutejszą rzeczywistością. Rytuały jednak nie powinny wykluczać spontanicznych działań, także istotnych w naszej codzienności. Kiedy przyjechałam do Supraśla kilka lat temu, miałam okazję natknąć się na tutejszą piękną, złotą jesień. Bliscy wiedzą, że akurat ta pora roku nigdy nie należała do moich ulubionych. Jak widać z czasem i to się zmienia. Z początku byłam przerażona, jak tu samej funkcjonować, ponieważ mam naturę aktywistki i od początku chciałam działać. Od mojego domu rodzinnego dzieliło mnie setki kilometrów, przyjaciele ,,porozrzucani” po całej Polsce, moje wówczas nieukończone jeszcze studia aktorskie we Wrocławiu – to wszystko z początku przytłaczało.

Czułam mimo to, specyficzny rodzaj energii tego miejsca, który nie pozwalał tak łatwo się poddać i po prostu uciec. Stres towarzyszył mi na każdym kroku: jak zostanę odebrana przez zespół w teatrze? Czy podołam rolom scenicznym? Jak pogodzę pracę na Podlasiu ze szkołą teatralną? Wreszcie, komu będę wypłakiwała w mankiet swoje smutki i żale? Z kim będę dzieliła ewentualne sukcesy? Czy znajdę tu bratnią duszę? Oczywiście rozmowom telefonicznym nie było końca, nadrabiałam swoje przyjaźnie zdalnie.

Aż wreszcie znalazłam coś swojego – moją osobistą ławeczkę przy bulwarach! Stoi dumnie do dziś, może służy teraz innym, będącym w podobnej do mnie sytuacji. Na tej właśnie ławeczce zasiadałam codziennie, zazwyczaj wieczorową porą, zatykałam uszy słuchawkami, słuchałam muzyki i patrzyłam na niekończący się krajobraz Puszczy Knyszyńskiej. Czasem nawet popłakiwałam sobie. Nigdzie nie czułam się tak dobrze jak tam. W końcu z dnia na dzień odkładałam słuchawki do torebki, a muzykę zaczęły mi zastępować dźwięki natury. Zaczęłam też dzielić z ową ławką moje drobne radości, powoli też zasiadało na niej ze mną coraz więcej bliskich mi osób. Aż wreszcie odnalazłam siebie tutaj, poczułam, że Supraśl to przyjazne mi miejsce.

Przestałam się śpieszyć w sposób miejski, dostrzegłam ciszę, która z początku mnie przerażała. Zobaczyłam kolory, poczułam zapachy i zmienność natury. Dziś już na tej ławeczce pojawiam się rzadziej. Od tamtej pory zdążyłam zmienić mieszkanie, poznałam mnóstwo wspaniałych ludzi, bez których nie wyobrażam sobie tego miejsca. Przez Supraśl przewinęło się też ,,gościnnie” grono moich przyjaciół i znajomych, moja rodzina – i każdy jednogłośnie stwierdza, że to miasteczko ma w sobie naprawdę coś magicznego i magnetyzującego. Mogłabym opowiadać godzinami, co lubię tutaj robić – zaczęłam praktykować jogę, jeździć na rowerze, delektować się spacerami, czasem nawet biegam po lesie. Mam kilka stałych miejsc, które co jakiś czas odwiedzam, np. dwa mostki, które stoją przy supraskiej grobli, bulwary, ulubione uliczki oraz cmentarze, które usytuowane są w pobliżu stadniny koni. W wielu zakątkach Supraśla zachowane są moje wspomnienia, również te dzielone z innymi. A jeśli chodzi o wspólny rytuał z moim narzeczonym Rafałem – myślę, że jest nim właśnie Teatr, w którym mamy ten przywilej, aby przebywać ze sobą również na scenie.

Jak postrzegasz Supraśl w porównaniu z innymi miejscami w Polsce i za granicą? Co można poprawić, a z czego możemy być dumni?

KW: Osobiście myślę, że o Supraślu będzie naprawdę głośno w niedalekiej przyszłości. Miasteczko to staje się coraz bardziej znane, nie tylko turystom. Z roku na rok przybywa tu po prostu coraz więcej ludzi. Wiadomo – w sezonie letnim Supraśl przyciąga wczasowiczów, natomiast obserwuję też zjawisko eksplorowania Supraśla o każdej porze roku. Pojawia się tu również sporo przyjezdnych zza granicy. Mam małe życzenie, aby to magiczne, historyczne miejsce nie stało się nigdy mekką turystów. Szkoda by było wprowadzać do tego spokojnego i wypełnionego naturą miejsca klimat miejski. O wybudowaniu galerii handlowej już nie wspominając. Mam nadzieję, że wszyscy zachowamy zdrowy rozsądek i nie będziemy ingerować w przyrodę – szczególnie tak bujną jak na Podlasiu. Supraśl to wyjątkowe miejsce, które należy pielęgnować, choćby ze względu na jego historię, topografię, zabytki i obiekty, które przetrwały wiele wieków, jak na przykład XVI-wieczny monaster.

Myślę sobie jednak, że nie do końca jeszcze odkryto walory przestrzenne Supraśla. Stoją tu na przykład od lat pewne obiekty poprzemysłowe, które można by wykorzystać do celów użytecznych, np. stworzyć miejsce na stałe ,,zapisujące” industrialny styl miasta, który panował tu w XIX wieku. Cieszę się, że są tu takie miejsca jak nowa Biblioteka Publiczna, Centrum Kultury i Rekreacji, czy też właśnie nasz Teatr – według mnie, są niezbędne dla dalszego rozwoju kulturalnego miasteczka, szczególnie dla ludzi młodych. Jestem ciekawa, co przyniosą przyszłe lata, jednak zieleń i architektura tego miejsca, np. z dawnymi domami tkaczy, powinny być w pewnym sensie gloryfikowane. Myślę, że każdy choć raz powinien zawitać do Supraśla i zetknąć się z tutejszym klimatem, skomunikować z naturą, ciszą i klimatem Podlasia, czego w innych turystycznych miejscach w Polsce (nie ujmując im – jakże pięknych!) powoli zaczyna brakować.

Zdradzisz plany związane ze ślubem?

KW: Tu nie ma za bardzo co zdradzać. Nasze zaręczyny były dość oryginalne [Rafał oświadczył się Kasi po wspólnie odegranym spektaklu w Wierszalinie – przyp.red.] i widziała je prawdopodobnie połowa naszych stałych, fantastycznych widzów, więc wieść już na pewno rozniosła się dalej. Tworzymy parę na scenie, jak i w życiu osobistym. Mamy w planach wspólne życie. Myślę, że na resztę też przyjdzie pora.

Amatorzy Wierszalina znają Cię ze sceny. Jaka jesteś prywatnie?

KW: Oj, wiele by tu mówić…Właśnie, może to jest dokładne określenie tego jaka jestem prywatnie. Dużo mówię, dużo słucham, uwielbiam długaśne rozmowy, szczególnie te w cztery oczy, choć telefon, z przyczyn odległościowych, jest już na stałe wpisany w moją egzystencję. Na scenie niekoniecznie tak jest. Tam należy przekazywać jedynie istotne dla sztuki komunikaty widzowi, czy to werbalne czy niewerbalne. Nie ma czasu na dłużyzny, ponieważ najważniejszy jest Widz. Wspólna energia, która się wytwarza pomiędzy nim, a aktorem w krótkim czasie, wspólne odczuwanie emocjonalne. Swoją postać należy skondensować tak, aby w ciągu niespełna półtorej godziny, odbiorca mógł poznać ją w pełnej krasie. Widz musi Cię pokochać, albo znienawidzić, ale jego emocje względem postaci muszą być jasno określone. Inaczej zbudowana jest z półśrodków, co sprawia, że widz szybko o niej zapomni.

Staram się nigdy nie identyfikować granych postaci z własną ,,ja”. Wręcz przeciwnie, najbardziej cieszą mnie te propozycje ról, które daleko odbiegają od mojej prywatnej osoby. Wtedy jest wyzwanie i długa, żmudna praca intelektualno-fizycznie-emocjonalna, którą przecież aktorzy tak bardzo uwielbiają.

Mogę jedynie zdradzić, że ja, jako Kasia Wolak, jestem bardzo skomplikowaną i złożoną osobą, często sama siebie potrafię zaskakiwać. Ale czy właśnie nie o to chodzi?

Patrząc na moje dotychczasowe życie, zawsze dziękuję za to, że ludzie obdarzeni są czymś tak wspaniałym jak cierpliwość;)

Co daje Ci praca w Wierszalinie? 

KW: Teatr Wierszalin jest pierwszym teatrem, w którym przyszło mi pracować. Otrzymałam tę propozycję jeszcze na studiach, w szkole teatralnej, dzięki pani Dziekan, która mnie poleciła. To była dla mnie niesamowita nobilitacja, szansa oraz trampolina, aby wyłonić głowę ze szkolnego klosza i wejść w zawód bez przestoju. Niestety bierność zawodowa tuż po studiach jest coraz częściej spotykanym zjawiskiem wśród absolwentów szkół artystycznych. Konkurencja jest niestety ogromna, a miejsc i możliwości pracy w zawodzie jest tyle, ile jest. Przetrwają najwytrwalsi. Ja miałam to szczęście, że udało mi się poznać arkana tego zawodu w dość wczesnym etapie mojego rozwoju. Bardzo ważne jest, aby od razu po studiach zacząć obcować ze sceną, z widownią i pogłębiać nabyty warsztat. Jestem w Teatrze Wierszalin trzeci sezon, gram obecnie w siedmiu sztukach w reż. Piotra Tomaszuka. Praca w Wierszalinie rozwija mnie i kształtuje, ale nie umiem jeszcze precyzyjnie nazwać tego, czego nauczyło mnie to miejsce. Na pewno mogę stwierdzić, że zawód aktora nie jest łatwy! Trzeba mieć wiele pokory, ogłady, cały czas pracować nad własną koncentracją, być wytrwałym, pracowitym i co najważniejsze – nie traktować aktorstwa jedynie jako warsztatu i pracy, ale mieć poczucie pewnego rodzaju misji, realizowania pasji. I wciąż pamiętać o tej ważnej i pięknej maksymie Konstantina Stanisławskiego, że ,,należy kochać Teatr w sobie, a nie siebie w Teatrze”.

Dokończ zdanie: Supraśl to…

KW: Kolejny kolor na mojej życiowej palecie. Coś pięknego, co nieoczekiwanie pojawiło się na mojej drodze:)

Fot. Inca Photo/ Ewelina Lewkowicz-Żmojda.Wszelkie prawa zastrzeżone.