„Z wyjątkiem panów zmęczonych dietą opartą na produktach pobliskiego sklepu monopolowego, supraski rynek świecił zazwyczaj pustkami. Zbyt gorąco latem, zbyt wietrznie zimą – przez niego przechodziło się tylko w drodze gdzie indziej.

Kilka usychających kwietników, kiosk “Ruchu” z uchylonymi drzwiami i tumany kurzu podnoszące się z bruku w ślad za przejeżdżającym autobusem. Bociany na wieży pałacu zajęte powiększaniem swojego i tak już imponującego gniazda. Zagubiony letnik robiący zdjęcia ulicy – tradycyjnie, w stronę kościoła. Wszystko to oklepane, swojskie i nie wzbudzające większych emocji. Może poza burkiem radośnie machającym ogonem na powitanie swojego właściciela opuszczającego akurat sklep owocowo-warzywny znajdujący się w białym budynku na rogu placu. Poza tym cisza i spokój. Senność.

Tuż za rynkiem, obok końcowego przystanku PKS, na który regularnie zawijały autobusy „ogórki”, znajdowała się księgarnia. Mały pawilon na planie kwadratu, z elewacją wykonaną częściowo z pofałdowanych płyt dachowych nie wyróżniał się niczym nadzwyczajnym. Drewniane drzwi po otwarciu potrącały dzwoneczek oznajmiając pracownikom przybycie klientów. Natychmiast po wejściu do środka nosy odwiedzających wyczuwały silny zapach nowych książek, farby drukarskiej, a czasem chińskich kredek świecowych (kto nigdy ich nie miał, nie zrozumie o czym mówię). Dziś w tym samym budynku mieści się Dom Książki. Tradycja jest więc w jakimś stopniu podtrzymywana.

Sam przystanek miał kilka zatoczek, do których zawijały autobusy z Białegostoku i Krynek. Przyjezdni wysiadali na jednym przystanku, wsiadający oczekiwali na podróż na innym, osłoniętym przezornie dachem. Przystanków oczekujących było aż…trzy. Każdy z nich, aby uniknąć zamieszania, był oznaczony odpowiednim numerem. Tuż przed i tuż po przyjeździe autokaru, na rynku trwał przez chwilę ruch, dopóki pasażerowie nie udali się do swoich domów. Po krótkiej chwili jednak, to miejsce ponownie pustoszało wracając do swojej, zacisznej normalności.

Tuż za stacją PKS, w stronę rzeki, teren gwałtownie opadał odsłaniając ukrytą wśród wysokich chwastów, rozpadającą się, drewnianą stodołę. Niedaleko, również za przystankiem, postawiono potem rząd blaszanych, straszydeł – pawilonów.

Sprzedawano tam frytki (z solą lub bez) oraz lody na patyku…oczywiście patyk można było pobrać ze słoika, po uiszczeniu opłaty za loda. Oferowano szeroki wybór smaków, ze 100% przewagą kakaowych. W papierku oczywiście (niemiłosiernie klejącym się do wszystkiego i nęcącym uciążliwe osy). Od pawilonów w stronę plaży prowadził chodnik, który rozwidlał się na schody prowadzące w dół, w stronę mostu oraz wejście do ośrodka sportów wodnych.

Kamienny murek z metalowymi barierkami oraz zadaszone patio witały odwiedzających. Budynek centrum sportowego miał dwie kondygnacje. Wyższą i niższą z obu końców łączyły szerokie schody. Pod nimi natomiast, znajdowała się wypożyczalnia kajaków. Z tego miejsca po kilkudziesięciu metrach dochodziło się do kąpieliska.

Dziś nie ma już śladu po tej nieruchomości. Na szczęście przepadły też wszystkie okropne pawilony. Nie można już zrobić zakupów w sklepie warzywnym, bo wejście do niego zamurowano. Zniknął kiosk ruchu. Zamknięto restaurację, której pusty budynek wciąż straszy przechodniów. Czas płynie nieubłaganie. Ale to akurat dla rynku dobra wiadomość. Dziś jest nieporównywalnie piękniejszy niż kiedyś.

Osobiście nie miałbym jednak nic przeciwko aby zniknął też cały, dawny budynek stolarni. Urody to on nie dodaje, a można byłoby w jego miejscu wznieść centrum edukacyjne ukazujące w atrakcyjny sposób przeszłość miasta. Coś na wzór nowoczesnych muzeów otwieranych ostatnio w różnych, polskich miastach. Oczywiście należałoby zostawić w spokoju wieżę ciśnień, która mogłaby służyć jako platforma widokowa oraz komin z czerwonej cegły – świadectwa przemysłowej przeszłości Supraśla.”

Fot. Zdjęcie rynku wykonane w latach sześćdziesiątych. Widoczny na pierwszym planie budynek, w którym mieścił się sklep owocowo-warzywny (drzwi po lewej stronie od frontu). To właśnie do niego pędziliśmy z Panem Szczurkiem po arbuzy. Na piętrze znajdowały się punkty usługowe Koła Gospodyń Wiejskich oraz pokoje gościnne, z których zdarzało nam się korzystać. Naprzeciwko baru „Jarzębinka” widoczny jest kiosk „Ruchu”. Obecnie biały budynek, po całkowitej przebudowie mieści pensjonat „Zajma”.
Tekst: Adam Banach, Kładka na Uciekaju

 

Przeczytaj także kolejną część wspomnień: Kładka na Uciekaju. Sklepy