Są takie miejsca, które w życiu warto zobaczyć. Są tacy ludzie, których warto poznać. Dworzysk ze swoimi gospodarzami, tymi od pola lawendy, zdecydowanie należą do tej kategorii. Warto więc podczas pobytu w Supraślu i okolicach, zajrzeć do tej malowniczej wsi otulonej z każdej strony puszczą, by doświadczyć magii tej małej, podlaskiej Prowansji. 

 

Ulę poznałam ładnych parę lat temu, gdy prowadziłam swój sklep z dodatkami do domu „Country Avenue”. Wpadała po mydelniczkę, koszyk, zegar na ścianę. Wszystko najlepiej z motywem lawendy. – Po co Ci tyle tego? – pytałam ją. A ona na to: – Wyprowadzamy się na wieś, urządzamy tam dom.

No to urządzili! Wtedy nie wiedziałam, że moja klientka nie robi domu tylko dla siebie, ale rozkręci w niedalekiej przyszłości kultowe miejsce, do którego będą dojeżdżały autokary…Z perspektywy czasu wiem, że nie mogło być inaczej. Jej pasja do lawendy i wsi, o których wtedy wspominała przy okazji zakupów, były widoczne gołym okiem.

Minęło kilka lat, podczas których co pewien czas słyszałam o Dworzysku: że tam lawendę się uprawia, że są warsztaty, że można zajechać. Zwłaszcza koledzy fotografowie rozpływali się nad tym miejscem, bo znaleźli tu idealną scenerię do uwiecznienia świeżo zaślubionych par. Dopiero tego lata postanowiłam: jadę! Nie czekałam do warsztatów, po prostu się tam udałam z bliskimi.

Dworzysk i jego gospodarze

Wielka była moja radość, gdy się z Ulą rozpoznałyśmy. Już wiedziałam, do czego  potrzebne jej były te mydelniczki z lawendą, te koszyki i zegary. Wraz z mężem Grześkiem, stworzyli bajkowy zakątek, odremontowując starą chatę i obejście. Ktoś powie, że najważniejsza jest tu lawenda, którą uprawiają. Dla mnie jednak to ludzie: Ula i Grześ, są kwintesencją i sekretną przyprawą tego miejsca, nadając mu niepowtarzalnego smaku. Bez ich otwartości, pasji, wiedzy, nawet największa hodowla tej aromatycznej rośliny, nie przyciągnęłaby takiego zainteresowania. Jadąc do Dworzyska trochę się obawiałam, jak zareagują na tę wizytę jego gospodarze. Bo przecież się nie umawiałam, nie zawiadamiałam. Na miejscu wszelkie wątpliwości zniknęły.

Grzegorz wypatrzył nasz samochód z daleka, wskazał wygodne hamaki w stodole lub leżaki z widokiem na lawendę i prosił o chwilkę cierpliwości. Kończył właśnie oprowadzanie gości, którzy przybyli tu przed nami.

Kilka słów zamienionych z Grześkiem wystarczyło, byśmy potraktowali go jak kogoś „swojego”. Kompletny brak dystansu, luz i ten życzliwy uśmiech…Ulę już znałam, więc tylko odświeżyłyśmy znajomość. Po prostu szczęśliwi ludzie w miejscu, o którym się nie da opowiedzieć. Trzeba je zobaczyć.

Obejrzeliśmy dokładnie pole lawendy, wysłuchaliśmy wraz z kilkoma jeszcze gośćmi z Supraśla opowieści o codzienności w Dworzysku i tym, jak się zmieniło życie Uli i Grzegorza, od kiedy postanowili się tu sprowadzić i rozpocząć uprawę. O poszukiwaniu gatunku, który się sprawdzi w naszych warunkach i braku wakacji, bo przecież to gorący okres i dla samej rośliny i turystów, którzy dla niej przyjeżdżają.

W małej letniej kuchni, przy kompocie gruszkowym przesiedzieliśmy kilka godzin, nawet nie wiedząc, kiedy to zleciało. Okazało się, że Ula i Grzegorz kochają Supraśl i swoich gości zawsze wysyłają do tego miasteczka. Ambasadorowie Supraśla w Dworzysku, więc niech Supraśl będzie ambasadorem Dworzyska:)

Od czasu spotkania, widuję Ulę i Grzegorza bardzo często. A to w autobusie z Białegostoku do Supraśla, to w Domu Ludowym na dobrym filmie w ramach Podlasie SlowFest, to wykonujących ziołowe dekoracje w restauracji Prowincja.

Jestem pewna, że mam swoje pokrewne dusze w Dworzysku, a miejsce to i ci ludzie, nieprzypadkowo pojawili się w moim życiu. Zachęcam każdego do odwiedzin, tym bardziej że jest to naprawdę blisko Supraśla! Wskazówki co do dojazdu, znajdują się na profilu facebookowym: Dworzysk lub bezpśrednio TUTAJ.

PS Możecie zabrać trochę Dworzyska do domu w postaci świeżej lawendy do posadzenia, suszu, olejków, mydełek i innych pachnących cudów:)