„Pierwsze obrazy, które pamiętam to widok drzew owocowych w ogrodzie za domem. Wysoka trawa. Krzywy, drewniany ganek przyklejony do starej chałupy Państwa Koganów, na którym toczyło się życie rodzinne i towarzyskie. Nasze i sąsiadów. Wspólnie. Bez telewizji. Bez telefonów. Bez Internetu. Bez presji i pośpiechu. Pogawędki, poczęstunki, czasem nawet posiłki.

 

Zsiadłe mleko oraz ziemniaki ze skwarkami albo zupa owocowa z zacierkami, jedzone na świeżym powietrzu, chyba na zawsze będą mi się kojarzyć ze smakami lata. Dwie ławeczki z poduszkami, na których zawsze trwały dyskusje, gdzie popijano herbatę albo świeżo ugotowany kompot.

Sztachety ogrodzenia, przez które było widać wyboistą, żwirową drogę w stronę lasu (dziś ulica Cieliczańska). Po każdym deszczu tworzyły się na niej ogromne kałuże, bardziej przypominające jeziora, przy których bawiły się dzieci z sąsiedztwa. Rowery oparte o płot. Groźne indyki sąsiada oraz wysokie pokrzywy. Króliki trzymane w klatkach oraz schody na ciemny strych. Maszyna do szycia pod małym oknem w kuchni.

Dzieciństwo w Supraślu

Fot. Pierwsze samodzielne wycieczki. Ogród za domem na rogu Nowego Światu i Cieliczańskiej.

Malutki sklep “Społem” po przeciwnej stronie skrzyżowania, gdzie trzy razy w tygodniu zamawiało się chleb z dostawą na następny dzień. Nazwisko klienta notowano w zeszycie, z ołówkiem przymocowanym sznurkiem do lady. Sklep był tak mały, że puste butelki (które trzeba było przynieść na wymianę jak kupowało się mleko) stały w plastikowych kratach na zewnątrz, ze względu na brak miejsca w środku.

To były granice Świata poznanego, których przekraczanie było mi jeszcze surowo zabronione. Zakazane rewiry przyciągały jak magnes, więc moja starsza siostra Ewa oraz Danusia Boraczewska, której brat Grzegorz jest dzisiaj księdzem rezydentem w Supraślu, dbały o to, abym się zbytnio nie poobijał zwiedzając okolicę. Chodzenie nie było wtedy jeszcze moją mocną stroną, ale pamiętam dobrze, że czułem się tam bardzo bezpiecznie. To uczucie zaowocowało oczywiście ciekawością poznania całego miasteczka, co jak się później okazało, zajęło mi wiele lat.

Po domu na rogu Cieliczańskiej i Nowego Światu nie ma już śladu. Zniknął też sklepik. Jabłonie wciąż tam jednak rosną. Danusię spotykałem jeszcze wiele lat po tym, jak wyprowadziła się
z rodzicami i bratem do nowego domu na Uciekaju. Wiem, że dziś mieszka na emigracji z rodziną
w Europie Zachodniej. Jestem jej bardzo wdzięczny za te, pierwsze, wspólne spacery. Ja ciągle pamiętam…bo były one dla mnie oknem na Świat.”

Tekst: Adam Banach, „Kładka na Uciekaju”

 

Przeczytaj kolejną część wspomnień: Kładka na Uciekaju. Opłotki