Spróbujcie tego choć raz w życiu. Chwyćcie jakikolwiek aparat do ręki, ubierzcie się ciepło, spakujcie termos z kawą do torby. I ruszajcie tam, gdzie złota tarcza słoneczna obwieści nadejście dnia. To najświętsza jego godzina.

 

Ach, gdyby tak mieć więcej wolnego czasu bez porannych zobowiązań i móc częściej czekać w plenerze na wschód słońca! Te dni, kiedy wraz z Martą Żynel (z którą prowadzę fan page Baśniowy Supraśl), udawałyśmy się w poszukiwaniu miejsc na powitanie świtu…Powiem szczerze, że to jedne z najprzyjemniejszych chwil w moim życiu. Tak to już jest, że to co najpiękniejsze, mamy tuż obok i całkowicie za darmo. Trzeba tylko wstać wcześnie…czasami bardzo wcześnie:) Jednak wysiłek rekompensuje to, co daje nam niebo.

Czatujemy z aparatami jakieś pół godziny przed pojawieniem się tarczy słońca. Wywołuje ono zawsze okrzyk radości. Z każdą minutą jest piękniej. Dzień rodzi się na nowo i zakłada złote szaty. Nie zawsze tak jest – czasami zamiast złota i świetlistości, niebo pokrywa gęsty obrus chmur. Dlatego dni, kiedy uda się trafić na złoto w wolny poranek, to prawdziwe święto.

A jak smakuje śniadanie po takiej wyprawie! Trwa ona do 2 godzin. Wracamy, gdy Supraśl przeciera zaspane oczy. Nasze się błyszczą z radości, a energii starcza do obdzielenia kilku ludzi-sów. Takie naturalne zasilanie słoneczne, bardzo eko;)