”Religia była zawsze obecna w domu moich dziadków. Obrazy świętych na ścianach (wraz ze zdjęciem ślubnym dziadków). Krzyżyki nad wejściem do każdego pomieszczenia. Poranna i wieczorna modlitwa. Ja nigdy nie dorównałem im zaangażowaniem ani wytrwałością w tej dziedzinie.

 

Może dlatego, że byłem zbyt leniwy i brakowało mi dyscypliny? Może dlatego, że zawsze byłem niezależny i nie mogłem znieść myśli zamykania się mentalnie w doktrynie, do której nie byłem do końca przekonany? Nie wiem. Do dziś twardo stąpam po Ziemi. Z pewnością jednak nauczyłem się szacunku dla religii właśnie od nich. Każdy niedzielny poranek był zarezerwowany na Mszę Świętą. Babcia nie przyjmowała żadnych wymówek, więc chcąc nie chcąc do kościoła grzecznie maszerowałem nudząc się tam okropnie. Starając się zająć sobie jakoś czas, obserwowałem rzeźby wokół ołtarza i już wkrótce, w wolnym czasie zacząłem je mniej lub bardziej udolnie kopiować.

Właściwie należy powiedzieć, że skupiłem swoją uwagę na ukrzyżowanym Jezusie, produkując za pomocą posiadanego scyzoryka całkiem zgrabne, drewniane krzyże z figurką Zbawiciela. O ile przez pierwsze parę dni Babcia była zachwycona perspektywą nawracającego się wnuczka, po kilku następnych, podziw zastąpiło przerażenie. Ktoś napomniał jej, że krucyfiksy w takich ilościach wieszczą nadchodzącą w rodzinie śmierć.

Wyraźnie taka perspektywa nie przypadła jej do gustu, bo moje rękodzieło nabrało od tego momentu posmaku tabu. Zakazano mi nie tylko wykonywania krzyży, ale nawet o nich wspominania. Nie wiem, może gdybym skupił się na lekko otyłych aniołach z supraskiego ołtarza, wynik końcowy byłby lepszy?

Jeden z tych krzyży wisiał potem długo w moim pokoju w rodzinnym mieście. Zawsze patrząc na niego przypominała mi się zgroza malująca się na babcinej twarzy tego dnia…co za dużo to nie zdrowo.”

Tekst: Adam Banach, Kładka na Uciekaju

 

Przeczytaj także kolejną część wspomnień: Kładka na Uciekaju. Rzeka