„Dochodzi południe. Na Patelni jest już upalnie. Czuję się jak skwarka. Pot spływa wąską strużką po plecach. Trudno o schronienie przed promieniami Słońca, bo prawie nie ma tu drzew.

 

Jesteśmy niedaleko wysypiska śmieci, co być może w połączeniu z charakterystycznym zapachem nie zachęca
do zatrzymywania się tu na dłużej. W związku z powyższym, nie zapuszczam się w te okolice zbyt często, ale dziś jest specjalna okazja.

Niezbyt duże, owalne, złote owoce są już w większości dojrzałe. Mirabelki. Rośnie ich tutaj cała aleja, prawdopodobnie pozostałość po dawnym ogrodzie. Dziś zapomniana i ignorowana przez zabłąkanych, nielicznych przechodniów jest uwielbiana i licznie odwiedzana przez osy. Owoce leżą na ziemi, oblepione przez agresywne owady. Trzeba uważać, aby ich nie zdenerwować, ale nagrodą będą te najsłodsze, miękkie śliwki doskonale nadające się na dżem. Te które rosną na drzewie są jeszcze zbyt kwaśne. Po nie wrócimy później.

Nasze zbiory lądują w łubiankach, które już po kilku minutach nie tylko robią się ciężkie, ale przyciągają uwagę zazdrosnych os, czyniąc całe przedsięwzięcie coraz bardziej ryzykownym. Babcia jednak czeka już w domu z zapasem czystych słoików, cukru i żelatyny oraz nowych zakrętek kupionych przez Dziadka w sklepie przemysłowym (czy ktoś jeszcze pamięta, gdzie rzeczony sklep się znajdował?). Zapach tych owoców zagęszcza rozgrzane, falujące nad polną drogą powietrze. Na języku czuję kurz, który lepi się też do spoconego ciała. Każdy, nawet najmniejszy powiew wiatru podnosi z zeschniętej na popiół ziemi tumany pyłu. Zmęczeni i spragnieni, ale zadowoleni z obfitych zbiorów wracamy na rowerach do domu. Zimna woda ze studni nigdy nie smakowała lepiej. Czerpana wiadrem. Pita z żeliwnego kubka.

Nie ma już tej alei. Nie ma też mirabelek. Nie ma wysypiska śmieci ani studni. Patelnia wygląda zupełnie inaczej. Smak dżemu ciągle jednak śni mi się po nocach…”

Tekst: Adam Banach, Kładka na Uciekaju

 

Przeczytaj także kolejną część wspomnień: Kładka na Uciekaju. Górka