Od kiedy tylko pamiętam była dla nas punktem odniesienia. Stałym, charakterystycznym elementem krajobrazu ulicy oraz jedną ze stacji podczas corocznej procesji Bożego Ciała. Krążyło wokół niej wiele mitów i legend.

Sosnowy las rosnący wokół majestatycznego drzewa był od niego wyraźnie niższy. Wyglądał też zupełnie inaczej niż dziś…w końcu był wtedy o cztery dekady młodszy niż
w chwili obecnej. Poszycie było jaśniejsze i suchsze – głównie dzięki docierającym obficie na dno lasu promieniom słonecznym. Pozbawione krzewów, z wyjątkiem nielicznych malin, pokryte głównie soczysto zielonym, miękkim dywanem różnych odmian mchów, przypominało trochę mazowieckie zagajniki. Młode sosny rosły w sporych odstępach, w widocznych jeszcze, płytkich rowach – tak jak posadzono je tuż po wojnie, kiedy starą puszczę wycięli hitlerowscy okupanci. Mieszkańcy wydeptali wokół Świętej Sosny kilka krzyżujących się ze sobą ścieżek, z których część prowadziła w stronę ulubionego przez nas wszystkich placu zabaw. Zbudowany na lekko opadającym wzniesieniu pomiędzy starszymi drzewami, z których zbierano żywicę, był prawdziwą perełką Supraśla.
W centralnym miejscu placu znajdował się zamek z dwoma wieżami i murem obronnym. Były tam także samochody, pociągi, samoloty, smok i różnego rodzaju ławki oraz huśtawki…a wszystko to stworzone wprawną ręką z drewna, z myślą o najmłodszych. Z perspektywy czasu mogę śmiało powiedzieć, że była to absolutnie klasa światowa. Smok na przykład miał głowę wyrzeźbioną
z grubego pnia, z wyraźnymi zębami oraz łuskami pokrywającymi szyję. Toczyliśmy tam bitwy na szyszki i kule śnieżne oraz rozgrywaliśmy wyścigi rowerowe. Okolica, pomimo bliskości ścieżki zdrowia (wtedy również ewenementu niespotykanego nigdzie indziej), domów i sporego ruchu pieszego obfitowała w grzyby. To właśnie tam wykształciłem w sobie pasję zbieractwa, która została ze mną na całe życie. Pomiędzy młodymi sosenkami i świerczkami rosły gęsto krzaczki jagód. Zbieraliśmy je w kubeczki, aby później skonsumować granatowe, drobne jagody w zaciszu domu, polane gęstą śmietaną i posypane cukrem.

Od Świętej Sosny prowadziła też droga na bagno. O jego istnieniu dowiedziałem się w związku
z molami mieszkającymi w szafie moich dziadków. Od tamtej pory obraz parujących po letniej burzy mokradeł nie może zniknąć z zakamarków mojej pamięci. Mgła snuła się pomiędzy pniami sosen
i brzóz. Czepiała się świerkowych gałęzi oblepiając je srebrnymi kropelkami rosy. To miejsce, ten moment w czasie, jest jak ikona, której samo wspomnienie przywoływane w trudnych momentach, uspokaja i wycisza. Oczywiście ta klisza pamięci nie byłaby kompletna bez ostrego zapachu bagna – znanego botanikom jako Rhododendron Tomentosum Harmaja. Zapachu, którego nie znosiły mole. Aby się ich pozbyć zbieraliśmy gałązki krzewu, które babcia strategicznie rozmieszczała wśród zagrożonych przez żarłoczne owady ubrań. Jakkolwiek niepożądane w szafie, przyczyniły się do odkrycia przeze mnie supraskiego boru bagiennego. Rzadkiego siedliska leśnego, spotykanego tylko w 1% ogółu stanowisk leśnych w Polsce. Ten unikat trwałby w najlepsze, całkowicie nieodkryty, prawie pod samym nosem, gdyby nie żarłoczne mole w babcinej szafie właśnie. Jestem im za ten apetyt niesłychanie wdzięczny. Gdybyście przypadkiem nie znali tego miejsca, wystarczy udać się na spacer drogą na Krasny Las. Po przebyciu około 1200 metrów (15 minut marszu) od Świętej Sosny, powinniście natrafić na leśną drogę odbijającą ukośnie w prawo. Wejdźcie na nią. Bagno znajdziecie w bezodpływowej niecce po prawej ręce, około 100 metrów w głąb tej drogi. Polecam.

Jak ogromne było moje zdziwienie na wieść, że wichura w końcu powaliła Świętą Sosnę, możecie sobie tylko wyobrazić. Spełniła się stara przepowiednia o tym, że staruszka runie z przyczyn naturalnych, a nie od siekiery drwala. Nieodłączna, niema towarzyszka naszego życia. Symbol. Prawie dosłownie zakorzeniona w moim dzieciństwie. Przestała istnieć.

Jej zniknięcie nauczyło mnie jednak tego, że nic nie jest nam dane raz na zawsze. Przychodzimy na ten świat samotnie i samotnie go opuszczamy, a to co zdarza się pomiędzy tymi momentami w czasie, to podarunek losu. Warto go docenić zanim nie będzie za późno.”

Fot. Dziadek z Ewą pod Świętą Sosną. Rok 1988.
Tekst: Adam Banach, Kładka na Uciekaju

 

Przeczytaj także kolejną część wspomnień: Kładka na Uciekaju. Dziadkowie