W pewien piękny, letni poranek spacerowałam z przyjemnością po naszym zrewitalizowanym Parku Saskim. Nad wysoką trawą, pośród której zakwitła koniczyna, stokrotki, kurdybanki i inne łąkowe kwiaty, latało sporo owadów. Wszystko brzęczało i żyło, dając takie naturalne wrażenie. Ławeczki zdawały się wyrastać z soczystego dywanu. Baśniowo! Pomyślałam, jak cudownie wygląda park tego dnia. Następnego dnia znów wybrałam się tam na spacer…

 

Tym razem zamiast brzęczenia pszczół, usłyszałam warkot kosiarek, które raziły swoją wielkością i ciężarem w kontraście do delikatnych stokrotek. Co one komu zrobiły, że ich głowy musiały zostać ścięte? Ekipa złożona z kilku mężczyzn pracowała w pocie czoła, rozprawiając się z kolorową łączką, która zdążyła urosnąć przez kilka tygodni niekoszenia trawy.

Wczorajsza baśniowość zniknęła, odsłaniając idealnie wystrzyżony trawnik. Nagle zrobiło się cicho, pusto, mało poetycko. Wspaniała koniczyno, urocza stokrotko, niepozorny kurdybanku i wy, pozostałe niewinności! Szkoda, że nie doceniono Waszej urody i przydatności dla natury oraz człowieka. Tak samo jak zieleń miejska, tak i nasze ogrody są poddawane cotygodniowemu koszeniu, a potem ratowaniu krótkich trawników hektolitrami wody, aby nie doprowadzić do ich przesuszenia. Polacy uwielbiają równe trawniki. Dorównujemy w tym Brytyjczykom. Dbamy, by trawa nie zdążyła urosnąć wyżej, niż dopuszcza to nasza wewnętrzna norma „zadbania”. Wysoka trawa kojarzy nam się z lenistwem, zapuszczeniem i dzikością.

Poszłam w inne miejsce, intuicja zaprowadziła mnie na ulicę Zieloną. A tam…

Domek czy hotel dla owadów – zamieszkają w nim i będą mieć blisko do miododajnych kwiatów.

Każdy może to zrobić u siebie – zacznij od 1 m2

A gdyby tak więcej osób postawiło na bioróżnorodność? Oczywiście nie chcemy brodzić nogami w trawie po pas, ale przecież można wykaszać niektóre tylko ścieżki, zostawiając resztę, by sobie rosła i kwitła. Kontrast między wysoką, a wykoszoną trawą da przyjemne wrażenie zadbania. Można kosić część, zostawiając choć kilka metrów „na dziko”. W czasach, gdy pszczoły stały się gatunkiem zagrożonym, a woda jest najcenniejszym dobrem i trzeba oszczędzać dosłownie każdą jej kroplę, zupełnie nierozważne wydaje się utrzymywanie trawników, koszenie ich i codzienne podlewanie. Jestem pewna, że zakładanie łączek kwietnych niedługo przestanie być tylko trendem, a stanie się obowiązkiem. Każdy z nas, nie tylko władze miast, może założyć choć metr łączki u siebie. Wielkie, łyse trawniki i tuje przy ogrodzeniu to prawdziwy cmentarz dla natury. Nie ma tu życia, nic nie kwitnie, panuje niepokojąca cisza. Z jednej strony rozumiem władze urzędu, które gdyby nie skosiły trawników w parku, dostałyby reprymendę mieszkańców przyzwyczajonych do pewnego standardu. Zostałyby posądzone o brak „porządku”. Myślę jednak, że odpowiednia kampania komunikacyjna na temat łączek, bioróżnorodności, no i ten bajkowy efekt, przekonałby tradycjonalistów. Wiem, że park jest zrewitalizowany na wzór włoski, mając przypominać ten, jaki tu był w XIX/XX wieku. Jednak żyjemy dziś, mamy inne realia, zupełnie inne problemy związane z zagrożeniem planety, za poza tym kto powiedział, że wtedy nie kwitły tu łączki? Kosiarek nie było, więc czyżby ścinano trawę kosą?

Miejskie łączki podbijają social media

Podziwiam łączki w Białymstoku. Są dosłownie wszędzie. Odgradzają nawet pasy jezdni tak, że ma się wrażenie podróży przez wieś, a nie centrum miasta. Park Planty daje zaciszne schronienie, pozwala sobie na dozę dzikości, a niekoszone trawniki zachęcają do zanurzenia stóp w ich miękkim dywanie. Takie łączki kosi się raz czy dwa razy do roku. To im służy. Jaka to oszczędność pracy, wody i jaki efekt! Mieszkańcy wrzucają zdjęcia na Instagram na tle kolorowych łąk na ich osiedlu. Pomyślmy, jak wielką daje to przewagę marketingową. Zdjęcie niesie się w świat, ludzie sami reklamują kwitnące miasto na własnych profilach. Nikt nie płaci im za reklamę. Jestem pewna, że Supraśl – kwitnące miasto, wyglądałby jeszcze piękniej, niż teraz. Ale przecież nie tylko o wygląd tu chodzi, a współpracę z przyrodą i pomoc ginącym gatunkom.

Chyba każdy lubi kwiaty. Barwne, pachnące cuda w ogrodach, na parapetach i łąkach. Ok, nie każdy. Mój mąż jest na kwiaty całkowicie obojętny, ale może po prostu nie doświadczył życia bez nich;) Latem w ogrodach kwiaty cieszą oczy, ale także zapylaczy, które z nich od razu robią pożytek. Gdy tylko szałwia omszona i naparstnica pojawiły się w czerwcu w moim ogródku, od razu mogłam obserwować uradowane pszczoły. Jak cudownie, że być może ktoś gdzieś zje miód częściowo z kwiatów z mojego ogrodu:)

Wspaniale, że w Supraślu mamy zrewitalizowany park. Cudownie, że tak wielki pałacowy park jest wokół Liceum Plastycznego, choć raczej możemy go oglądać przez bramę. Wiele jest połaci zieleni, choćby na rondach, na terenie wokół urzędu miejskiego, trawnikach miejskich…a jednak czegoś tu brakuje. No właśnie, kwiatów! Nie chodzi o jednoroczne, drogie nasadzenia, które znikną wraz z sezonem i trzeba będzie je znów sadzić za rok. Bratki są dobre może na cmentarzu, a w parku piękniej wyglądałaby choćby kocimiętka, która jest miododajna, szybko się rozrasta, dodatkowo jest tania i wygląda na tle zieleni po prostu baśniowo. Zresztą sami zobaczcie. Poniżej zdjęcie-wizualizacja-moje marzenie. Tak proste do spełnienia. Czy nie przyjemniej byłoby spacerować po alejkach, których krawędzie obsadzone są poruszaną przez wiatr, pachnącą byliną? Nikt nie musiałby jej codziennie podlewać, pszczoły miałyby raj i produkowałyby Supraski Saski Miód (nowy produkt promocyjny, jaki urząd mógłby produkować przy pomocy pszczelarza, gdyby postawił pasieki na nieużytkowanej działce przy ratuszu), a fotografowie oszaleliby ze szczęścia, zapraszając tu swoich modeli na sesje zdjęciowe.

Dziękuję Marcinowi Rogalskiemu za wizualizację, jak może wyglądać miododajna ścieżka!

Marzenie pani z ogrodniczego – nasze marzenie

Jakby dla potwierdzenia moich przemyśleń, usłyszałam marzenie pani z ogrodniczego. „Jak bardzo marzą mi się w Supraślu łączki kwietne!” To ona skłoniła mnie do napisania tego tekstu. Kto jeszcze marzy o łączkach w Supraślu? Zieleń miejska powinna cieszyć wieloletnimi bylinami. Kocimiętka, rozchodnik, astry, szałwie, rdest, krwawnica, pysznogłówka, przywrotnik, lawenda, jeżówka to tylko niektóre z nich. Nie wymagają wielkiej pielęgnacji, zwyciężają z chwastami, nie trzeba ich codziennie podlewać. No i są miododajne. A pamiętajmy, że gdy wyginie ostatnia pszczoła, wyginą ludzie.

„Zaniedbany” czy bajkowy ogród? Takie dzikie kawałki ogrodów to bogactwo życia, schronienie dla biedronek, gąsiennic, ślimaków. Taka dzicz zatrzyma je, zanim przejdą na nasze rabaty lub warzywa…Ta dzicz działa na naszą korzyść!

Jak widać, koty także lubią trawniki pełne stokrotek:)

Niekoszona dłużej trawa szybko zaczyna gościć koniczynę, stokrotki i inne drobne kwiaty. Plac przed biblioteką.