„Wspominane przyciszonym, prawie konspiracyjnym tonem. Zjawisko, z którym nigdy ani nigdzie wcześniej się nie zetknąłem. Trochę straszne, trochę śmieszne.

Pech, ciemność, siły nadprzyrodzone, lęk przed nieznanym lub niezrozumiałym – to wszystko kategoryzowano nieoficjalnie jako licho. Obecne blisko, pulsujące tuż pod powierzchnią postrzegania, budzące strach i zwątpienie. Zawsze gotowe by bezinteresownie wyrządzić ludziom zło. Nie należało o nim wspominać, a już z pewnością z niego drwić. Ktoś mógłby pomyśleć o przesądach i ciemnogrodzie, ale w moim odczuciu była to część miejscowej tradycji, mądrości ludowej przekazywanej z pokolenia na pokolenie. Z perspektywy czasu myślę, że ta postawa miała wszelkie znamiona szacunku dla sytuacji, których istnienia być może nigdy nie zrozumiemy.

Pamiętam, że nie wolno nam było zbierać niczego na cmentarzu – czy to pięknych, jesiennych liści, czy kasztanów. Cokolwiek to było, musiało tam zostać. Kiedy używaliśmy cmentarnej studni, mówiono, aby nie gapić się na lustro wody, głęboko na dole. Po latach natrętnych pytań dziadek powiedział mi w końcu, że to przynosi pecha. Ktoś, kiedyś podobno zauważył na dnie opuchnięta twarz topielca, a niedługo potem sam utonął. Byłem zmrożony takimi rewelacjami.

Poprzedni lokator mieszkania wynajmowanego przez dziadków stracił życie w nieszczęśliwym wypadku. Stan w jakim odziedziczono ten pokój z kuchnią pozostawiał wiele do życzenia. Nie to jednak było najbardziej palącym problemem dla babci. Fakt, że jego dusza mogłaby się pokusić
o powrót na stare śmieci wydawał się wtedy kłopotem priorytetowym. Aby zapobiec fermentowi wezwano księdza, który kwatery mieszkalne poświecił i pomodlił się za nieboszczyka. Na wszelki wypadek. Dla spokojności.

W okolicy było już kilka nawiedzonych domów. Zainfekowane duszami nie mogących doświadczyć wiecznego spokoju umarłych, budziły wśród żywych głęboko ukrywane, ale całkowicie realne, przerażenie. Ja sam bałem się zerknąć w ich okna, bo przypominały mi puste, ciemne oczodoły czaszki.

Czasem wspominając o lichu, niektórzy orientując się, że popełnili poważna gafę, przezornie spluwali, co być może miało zapobiegać przykrym konsekwencjom. Obiło mi się kilkukrotnie o uszy, że w niektórych rejonach puszczy lepiej nie pojawiać się po zmroku. Dopytywanie się o powody, dla których robiło się pewne rzeczy mogło narazić delikwenta na ostracyzm towarzyski. Tego rodzaju sprawy były dla wtajemniczonych po prostu oczywiste. O nich się zwyczajnie nie dyskutowało. Przyjmowano po prostu, że to się robi, a tamtego nie. Trzeba było spędzić w Supraślu sporo czasu wśród miejscowych, aby to zauważyć. Licho bowiem moi drodzy, nigdy nie śpi…”

Tekst: Adam Banach. Kładka na Uciekaju

 

Przeczytaj także kolejną część wspomnień: Kładka na Uciekaju. Szewc