„Centralne miejsce domowego ogniska zajmuje potężny piec kaflowy nazywany przez Dziadków fizyczką. Kafle są białe. Fajerki aż cztery.

Nad nimi czarny od sadzy komin. Na kominie buteleczki z przyprawami. Na jesieni suszą się pod nim naręcza grzybów zbieranych przez domowników. Od frontu podwójne, zdobione, żeliwne drzwiczki strzegą tajemnicy domowego ciepła. Uwielbiam zerkać do środka pieca, obserwując w hipnotycznym zamyśleniu buszujący tam ogień. Jasny płomień palącego się drewna. Błękitne, krótkie płomyki
z węgla. Żar przypominający lawę. Mieniący się czerwienią. Przygasający na chwilę by zaraz ponownie rozbłysnąć kolorami piekieł. Porywane ciągiem powietrza iskierki unoszące się gdzieś wysoko do nieba. Szary popiół na półeczce poniżej.

Rozmyślam nad drewnem, które zaraz pochłonie żarłoczny żywioł. Gdzie rosło? Jak długo? Jak wysokim było drzewem? Czy w środku nie ma przypadkiem korników?

Lubię brudzić sobie ręce węglem. Dorzucam do pieca kolejną czarną bryłkę czekając na zbliżające się efekty wizualne.

Nie da się jednak siedzieć w tym miejscu zbyt długo. Ciepło promieniujące w twarz rozpala ją poza granice komfortu. Oczy zaczynają szczypać, zasycha w gardle. Wtedy żegnam się z ogniem.

Kiedy wszystko na zewnątrz przykrywa warstwa śniegu, pomiędzy dwoma ramami okna tkwi gruba poducha waty z obowiązkowymi o tej porze roku dekoracjami świątecznymi. Szybę przyozdobił natomiast szron. Niesamowitej urody wzory, pokrywające gładką powierzchnię szkła wydają się przypominać kwiaty. Gapię się na nie w ciągu dnia. Podziwiam nocą, kiedy w lodowych kryształkach mienią się światła domu z przeciwka. Dotykam ich palcem tylko po to, aby przekonać się jak bardzo są delikatne. W zetknięciu z ciepłem skóry zimowe kwiaty natychmiast umierają. Czy coś po nich pozostanie?

Oczywiście.

Wspomnienia.”

Tekst: Adam Banach. Kładka na Uciekaju

 

Przeczytaj także kolejną część wspomnień: Kładka na Uciekaju. Licho nie śpi