„Wąskie ulice zazwyczaj senne i ciche w ciągu dnia, wieczorami pustoszały zupełnie. Poza ostatnim autobusem PKS z Białegostoku, po zapadnięciu zmroku, nikt nie spodziewał się usłyszeć warkotu silnika ani odgłosu kół bębniących na bruku.
Niewielu mieszkańców posiadało wtedy samochody,
a motory uznawano za pogranicze luksusu. Najliczniej na drogach reprezentowane były rowery
i motorowery. Stare i nowsze, rożnego pochodzenia i kształtu, zapewniały tani transport, zaopatrzenie i łączność ze światem. Często wyposażone w dodatkowe bagażniki i siodełka nadawały się idealnie na zakupy, grzybobranie lub wycieczki. Parkowało się je w specjalnie do tego celu przeznaczonych, stalowych stojakach, obecnych przed każdym sklepem, restauracją, przychodnią czy kościołem. Nie przypominam sobie abyśmy używali jakiś zabezpieczeń przed złodziejami. Wtedy jeszcze było rzeczą oczywistą, że zostawiony bez nadzoru rower był na zewnątrz bezpieczny. Milicjanci, listonosze, księża…nikt nie gardził wówczas składakiem.
Dziadek posiadał niemiecki, przedwojenny jeszcze jednoślad. Wyglądał jak zabytek, z metalowym siodełkiem obciągniętym brązowa skórą. Wujek wykonał własnoręcznie dodatkowe siodełko, które zostało pomalowane na niebiesko, umoszczone gąbką i przymocowane śrubami do ramy tuż za błyszcząca kierownicą. To na tym siedzisku jako dziecko, z tatą służącym za kierowcę i przewodnika, zjeździłem leśne dukty, groble i polne drogi wokół Supraśla. Kiedy już wyrosłem z bycia wożonym to właśnie na drodze do Krasnego Lasu uczyłem się jeździć na dwóch kołach. Skończyło się to kąpielą w rowie wypełnionym wodą, ale opanowanie tej sztuki okazało się łatwiejsze niż myślałem.
Pamiętam doskonale wysokie, betonowe krawężniki utrudniające poruszanie się ulicami miasteczka, oraz to jak bardzo swędziały mnie dłonie po przejażdżce na bruku, kiedy cały rower wibrował pode mną jak szalony. Każda ścieżka, łacha piasku pomiędzy kocimi łbami, każda polna czy leśna droga, wszystkie te miejsca były naznaczone obecnością rowerzystów. Ślady opon odciśnięte w podłożu.
Jak podpis.
Kiedy dziś myślę o tamtych czasach, zaczynam zdawać sobie sprawę, że jednoślad był stałym, choć być może nieuświadomionym elementem krajobrazu Supraśla. Zaparkowany przed sklepem, leżący na łące nad Zajmą, oparty o drzewo przed domem. Samochody się widywało. Rowery były wszędzie. Minie wiele lat zanim wkradną się one ponownie w łaski zwykłych ludzi. Na szczęście, bo jazda na siodełku, choć wolniejsza, wzbogaca niepomiernie interakcję z otoczeniem i czyni podróżowanie bardziej interesującym w porównaniu do odizolowanego, bezdusznego wnętrza samochodu.”
Fot. Droga na Krasny Las. Mama testuje mój rower.
Tekst: Adam Banach. Kładka na Uciekaju
Przeczytaj także kolejną część wspomnień: Kładka na Uciekaju. Rynek
0 Komentarzy